Małgorzata Modrak
Małgorzata Modrak- Potopowicz -prezeska Spółdzielni Socjalnej „Nowe Horyzonty” w Pile
Z szacunku do ludzi starszych
Dlaczego zainteresowała się Pani gerontologią?
– To stało się z wielkiej sympatii i szacunku do osób starszych. Od bardzo wczesnej młodości z przyjemnością słuchałam historii, które opowiadali starsi ludzie. Z wielką mądrością przedstawiali piękne przykłady swojego życia. To sprawiło, że w liceum zostałam wolontariuszką hospicjum. Po studiach gerontologicznych, podjęłam tam pracę. Miałam więc możliwość wysłuchania wielu opowieści, które pokazały, że wciąż jest wiele nierozstrzygniętych problemów społecznych związanych ze statusem życia i jego jakością. Nie tylko pod względem ustawodawczym. Ludzie nie do końca są świadomi jak poprowadzić swoje życie, żeby było i łatwiej i piękniej. Tym, a więc profilaktyką i edukacją, także zajmuje się gerontologia.
Zaczęła więc Pani pisać książki.
– Tworzyłam je w oparciu o swoją pracę. To przede wszystkim poradniki pozytywnego, szczęśliwego starzenia się. Zaczęłam od książki ”Trzeci poziom dojrzałości. Szczęśliwe życie po sześćdziesiątce”. Byłam zaskoczona, bo stała się bestsellerem i podręcznikiem dla UTW. Do tej pory napisałam już dziesięć książek poświęconych tematom społecznym. Jedną z nich jest tryptyk pamięci, pozycja adresowana do osób starszych, pomagająca trenować funkcję kognitywne, ponadto zestaw ćwiczeń dla osób z początkiem zaburzeń demencyjnych.
To dlaczego prowadzi Pani spółdzielnię? Nie jest to łatwa praca. Mogłaby Pani przecież pisać książki, doradzać, prowadzić wykłady…
– Cieszę się, że mogę brać udział w Plebiscycie Kobiet Ekonomii Społecznej, że ktoś dostrzegł, jak dużym wyzwaniem jest prowadzenie spółdzielni socjalnej. Pracuję w niej już piąty rok. Trudno byłoby rozstać się z tymi wszystkimi fantastycznymi ludźmi, z którymi współpracuję. Na co dzień pracujemy z osobami wymagającymi doradztwa, wspierania, pomocy edukacyjnej w zakresie zdrowia czy prawnej. Potrzeb jest bez liku. Sprostanie temu, też daje dużą satysfakcję.
Nie ma Pani pokus, żeby to zostawić?
– Jesteśmy w trakcie realizacji wielu projektów, które również pozwalają mi rozwijać się zawodowo i osobiście. Ostatnio wdrożyliśmy trzy autorskie innowacje społeczne. To dla mnie wielka duma. Myślę, że bez spółdzielni nie udałoby się tego zrobić. Są one ukierunkowane na pomaganie ludziom, z którymi codziennie obcuję. Bez doświadczenia pracy w spółdzielni, nie miałabym oglądu rzeczywistości od podszewki. Byłoby niemożliwe stworzenie takich pomysłów. Nie zamykam jednak innych drzwi. Kto wie co przyniesie przyszłość?
Na czym polegają wspomniane innowacje społeczne?
– Pierwsza innowacja dotyczyła usług wzbogaconych o moduł ratowania życia. Przeszkoliliśmy opiekunki z udzielania pierwszej pomocy i zakupiliśmy specjalistyczny sprzęt do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Opiekunki monitorowały też podstawowe parametry życiowe podopiecznych. W ten sposób stworzyliśmy książeczkę- poradnik na temat tego, w jaki sposób nawet w środowisku domowym wspierać w procesie zdrowienia. Ta innowacja była motorem rozkręcającym całą machinę. Potem zaczęliśmy tworzyć w małych gminach inhalatoria dla pacjentów covidowych i dla seniorów. W Wyrzysku zbudowaliśmy tężnie wewnętrzne i zakupiliśmy nowoczesny generator solny. To okazał się strzał w dziesiątkę. W ciągu miesiąca zabiegom inhalacji poddaliśmy około 600 osób. Mimo że projekt się zakończył, inhalatorium nadal działa. Trzecia innowacja to międzygeneracyjny most między seniorami a młodzieżą. Próbowaliśmy sieciować UTW z młodzieżowymi ośrodkami socjoterapii. Stworzyliśmy zestaw kart do gry, z ciekawymi grafikami, które opierały się na pisaniu listów dzieci do seniorów. Okazało się, że młodzież nie tylko podniosła poziom swoich wyników edukacyjnych, ale przede wszystkim nabrała pewności siebie. Dzięki nawiązywaniu więzi leczyli swoje traumy, zbudowali poczucie wartości. Można powiedzieć, że młodzi uczestnicy dostali „bilet siły” na kolejny etap swojego życia.
A Pani otrzymała energię i siłę do dalszej pracy.
– Tak, to jest chyba główny powód, że tutaj jestem. Mam wiele zajęć związanych z zarządzaniem i administracją, co robię właściwie jednoosobowo. Gdyby nie projekty, które pozwalają mi na rozwijanie własnej kreatywności, myślę że szybko zrezygnowałabym ze spółdzielni.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu spółdzielni?
– Najsilniejszym i zarazem najsłabszym ogniwem zawsze będą ludzie. Przełamanie bariery niechęci, roszczeniowości społeczeństwa, trudności komunikacyjnych osób, które chcemy zaktywizować stanowią często syzyfową pracę. Na to wszystko nakłada się jeszcze świadomość skali problemów. Nasi podopieczni to nierzadko osoby ciężko chore, które żyją w bardzo trudnych warunkach. Wiele osób z dużych aglomeracji nie zdaje sobie sprawy, jak wygląda codzienność w małych miejscowościach. Tam niektórzy ludzie nadal żyją pozbawieni podstawowych zasobów, bez dostępu do prądu czy wody. Świadomość, że nie jesteśmy w stanie wszystkim pomóc, bardzo przytłacza.
Czy przyszłość rysuje się bardziej optymistycznie?
– Mam nadzieję, że wdrożymy jeszcze kilka projektów rehabilitacyjnych. Staram się stawiać na profilaktykę zdrowia, bo widzimy, że w tych środowiskach, w których aktywizujemy seniorów i osoby niepełnosprawne, życie toczy się zupełnie innym biegiem, niż tam gdzie nie dzieje się nic. Piszę projekty, aby móc realizować te działania. Dzięki lokalnym inicjatywom, często niskobudżetowym można pozytywnie wpłynąć i podnieść jakość życia, choćby niewielkiego fragmentu populacji i to jest już sukces. Odzew tych środowisk zwykle jest niesamowity.
Czy otoczenie dostrzega waszą działalność?
– Bywa różnie. Jesteśmy podmiotem osób prawnych. Założyło nas kilka samorządów. Współpracujemy z połową, która ma jakieś propozycje, stara się cokolwiek zlecić. Druga część nie włącza się w funkcjonowanie Spółdzielni ani aktywnie, ani biernie. A moglibyśmy ze wsparciem lokalnych działaczy robić znacznie więcej. Zaznaczę, że realizujemy kilka domen działalności gospodarczej. Poza opiekuńczością i rehabilitacją prowadzimy małą gastronomię w przestrzeni dworca w Pile (malutką kawiarenkę). I tu pojawiają się kolejne możliwości. W odnowionej sali cesarskiej organizujemy liczne wydarzenia kulturalne.
Z pasją opowiada Pani o pracy, ale przecież życie to nie tylko praca?
– Obecnie jestem dość mocno odseparowana od największej aktywności, ponieważ jestem po urlopie macierzyńskim, ale małymi krokami wracam na pełne obroty. Teraz cieszymy się z maluszka, który jest dla nas całym światem. Praca wkrada się oczywiście w życie rodzinne, choćby służbowymi telefonami o późnych porach. Trzeba jednak umieć zachować dystans. Gdyby nie życie rodzinne, to zawodowe na pewno by mnie pochłonęło.
Jakie macie plany, marzenia na najbliższy czas?
– Chcielibyśmy z maluszkiem zwiedzić trochę świata, ale w kontekście dobrych praktyk zdrowotnych i społecznych. Nawiązaliśmy współpracę z międzynarodową organizacją, która promuje innowacje społeczne i chciałbym kilka takich europejskich punktów odwiedzić. To moje idealistyczne marzenie o poszukiwaniu lepszego świata.
Co trzeba robić, żeby na trzecim poziomie dojrzałości mieć dobre życie?
– Przede wszystkim być aktywnym i nie zaniedbywać życia towarzyskiego. Jeśli karmimy mózg pozytywnymi emocjami, kontaktami z życzliwymi osobami, wtedy czeka nas piękna przyszłość. Gdy siadamy w fotelu, życie zaczyna uciekać przez palce. Ludzie pozwalają mu ulatywać. Każdy jest ambasadorem własnej starości. Pamiętajmy, że dojrzałość to żniwa po wcześniejszym życiu.
Rozmawiała Ewa Lewandowska