Ewa Roman

Upór, wytrwałość i optymizm – rozmowa z Ewą Roman prezesem Spółdzielni Socjalnej „Wspólny Sukces” w Wągrowcu.

Już nazwa spółdzielni Wspólny Sukces wskazuje co jest dla Pani ważne. Mam na myśli słowo „wspólny”- jakie znaczenie w ekonomi społecznej ma praca zespołowa?

– Jest najważniejsza. Chodzi przecież o to, aby wspólnie działać na rzecz innych i siebie samego. Fundamentalną zasadą spółdzielczości jest przecież współpraca i współdziałanie.

Jak ta zasada sprawdza się w praktyce? Czy w Waszej spółdzielni razem pracujecie na ten sukces?

– Pracujemy wspólnie. Doskonale rozumiemy się z osobami, które podzielają nasze idee.

Zakładam, że w spółdzielni Wspólny Sukces pracuje się świetnie, bo wszyscy rozumieją te zasady?

– W naszej spółdzielni jest tak, jak w rodzinie. Dni słoneczne przeplatają się z deszczowymi. Bo przecież życie nie jest usłane tylko różami. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zawsze się rozumiemy i zawsze jest różowo. Tak nie jest. Są przeszkody, z którymi musimy się zmierzyć. Istnieją sprawy, które musimy sobie nawzajem wyjaśniać. Jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma swoje emocje, możliwości, oczekiwania. Cały czas trzeba odświeżać tę ideę leżącą u podstaw zakładania spółdzielni i przypominać – po co została stworzona, jaki ma cel, komu służy. To jest taka sytuacja – mama mówi dziecku – nie jedz słodyczy, bo sobie popsujesz zęby– dziecko niby słucha, ale słodycze podjada. Mówimy więc, że spółdzielnia jest dla pracowników, dla nas i dopóki my o to przedsiębiorstwo dbamy, dopóty będzie ono funkcjonowało dobrze. Jeśli przestaniemy je pielęgnować i swoją postawą pokazywać, że nie jest dla nas ważne, to zacznie się psuć. Bywa, że niektórzy nie chcą być ze spółdzielnią identyfikowani, bo człon „socjalna” się źle kojarzy.

Czyli ciężka praca, zaangażowanie, wytrwałość, upór – hasła przyświecające Waszym działaniom są konieczne, aby takie przedsiębiorstwo funkcjonowało.

– Teraz musi być przede wszystkim upór i wytrwałość, ponieważ czasy dla spółdzielczości są ciężkie. Obecnie każdy biznes mierzy się z różnymi problemami, obawia się przyszłości. Tym bardziej my. A czynniki zewnętrzne nie ułatwiają nam wykonywania działalności gospodarczej w tej grupie osób szczególnych. Musimy więc zrobić wszystko, żeby przetrwać.

Czy w związku z tym wsparcie ze strony samorządu nie powinno być większe?

– Nie wiem, czy większe, bo spółdzielnia ma określone moce przerobowe. Ważne, żeby było trwałe. Niech ono będzie stabilne. Stałe zlecenia pozwolą nam zachować ciągłość. Aby osoby pracujące w spółdzielni nie straciły pracy z dnia na dzień. Ci pewni siebie będą szukać nowego zatrudnienia wcześniej. Choć idea spółdzielczości jest dla nich ważna, to jednak muszą myśleć o zaspokojeniu podstawowych potrzeb.

Czy widzi Pani takie zagrożenie?

 – My mamy zlecenia na rok. A cóż to jest rok? Biznes podpisuje umowy wieloletnie. Niestety polityka finansów publicznych nie pozwala na to, żeby spółdzielnia podpisała umowy na zlecenia z gminy, powiatu na tak długi okres. Samorządy budują swoje budżety co roku i my jestesmy z tym związani.  W biznesie istnieją duże zawirowania, np. pojawiają się firmy zagraniczne, które są zarejestrowane poza terytorium naszego kraju, gdzie nie ma takich kosztów stałych i mają niższe ceny. Obawy są ciągle.

Wybrała sobie Pani trudną pracę. Nie pojawiają się wątpliwości?

– Właściwie nie wybrałam, ale wybrano mnie. Człowiek i to, co się z nim dzieje, nigdy nie był mi obojętny, więc podjęłam się tego zadania. Wcześniej pracowałam z osobami niepełnosprawnymi jako instruktor terapii zajęciowej w Wągrowcu. Wiedziałam więc, że te osoby odpowiednio pokierowane wykonują swoją pracę bardzo dobrze. Pojawił się projekt Stowarzyszenia na Rzecz Spółdzielni Socjalnych z Poznania, którego celem było stworzenie takiego przedsiębiorstwo, aby mogli być w nim aktywizowani zawodowo uczestnicy WTZ. Pana wójta Wągrowca nawet przez chwilę nie trzeba było namawiać do słuszności założenia spółdzielni. Zajęliśmy się terenami zielonymi. Ale też wyszliśmy ze zleceniami na zewnątrz, do osób prywatnych. I tak już 9 lat. Ciągle musimy walczyć ze stereotypami, np. że produkt ze spółdzielni socjalnej jest czymś gorszym albo pracownicy są nierzetelni, bo tak kojarzy się niektórym osobom słowo „socjalna”; że mamy dofinansowanie, a przecież jest ono tylko na osoby niepełnosprawne i w takiej samej wysokości, jakie otrzymuje  z PFRON każdy inny pracodawca, który zdecyduje się na zatrudnienie osób z niepełnosprawnością. Wciąż musimy przekonywać, że jesteśmy dobrymi partnerami do współpracy.

Nie pojawiają się wątpliwości? Myśl, by może zostawić te codzienne trudy i zająć się czymś innym?

– Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Raz w tygodniu mam takie myśli. Wszyscy mają granice swoich możliwości. Trzeba więc zadbać o swoje zdrowie psychiczne i robić coś dla siebie, żeby ustrzec się przed tymi kryzysami. Na szczęście mam wsparcie w liderach spółdzielni, z którymi mogę porozmawiać i oni też dają mi „kopa” do dalszego działania. Poza tym jak widzę dobre zmiany w życiu członków spółdzielni, to jest to dla mnie taką dobrą zapłatą.

A co na to wszystko rodzina? Ma Pani trójkę dzieci, męża.

– Myślę, że każdy, kto poświęcił się idei spółdzielczości, oddał jej też czas, który mógłby spędzić z rodziną. Tu trzeba zarządzać, być kadrowym i płacowym. Duża odpowiedzialność. Na początku faktycznie tak było. Pracę przynosiłam do domu. Mam taki koszyk w paski, a w nim pół spółdzielni, którą zabieram ze sobą do domu i jeszcze wieczorem przeglądam dokumenty. Dziś moje dzieci są już dorosłe, ale wcześniej musiały być bardzo wyrozumiałe. Jestem im bardzo wdzięczna.  Bo zdarzało mi się zapominać o ważnych wydarzeniach. Często też wspierał mnie mój mąż, czy dobrą radą, innym spojrzeniem na jakąś sprawą, czy konkretną, fizyczną pomocą w spółdzielni pracując jako wolontariusz.

Jest też Pani zaangażowana w pracę OWES.

– Dzięki temu mogę obserwować inne przedsiębiorstwa i wiedzieć, co się u nich dzieje. Mam też takie zboczenie zawodowe, że jak gdzieś jadę, to rozglądam się za przedsiębiorstwami społecznymi prowadzącymi bar, czy restaurację i chcę tam zjeść.

Czy patrzy Pani w przyszłość z optymizmem?
– Jestem niepoprawną optymistką, ale obecnie rzeczywiście martwię się o spółdzielnię. W ubiegłym roku straciliśmy dużego partnera w biznesie, próbowaliśmy szukać kogoś nowego, ale bez skutku. Niektórzy nasi pracownicy mają kłopoty ze zdrowiem. Mimo wrodzonego optymizmu   przyszłość nie rysuje się kolorowo.

Kobietom w spółdzielczości jest trudniej czy łatwiej?

– Spółdzielczość to jest kobieta. Mamy więcej empatii, ale przez to spalamy się same. Łatwiej jest nam przyjąć ideę i nie myśleć o finansach. Większości mężczyzn musi się opłacać. Jak patrzę na koleżanki, które prowadzą PES-y, to myślę, że kobietom nie jest łatwiej. Muszą wszystko wydrapać. Nasze zdanie nieraz nie jest brane pod uwagę.

Rozmawiała: Ewa Lewandowska

Podoba Ci się?

Kliknij na gwiazdkę, aby dodać ocenę

Średnia ocena 0 / 5. Ilość oddanych głosów 0

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która wystawi ocenę.

Ponieważ uważasz, że ten post był przydatny...

Śledź nas w mediach społecznościowych!