Agnieszka Lange - Olszewska
Wolność i sprawczość – rozmowa z Agnieszką Lange – Olszewską prezeską Fundacji Pro Omnis.
Ponad 20 lat temu porzuciła Pani korporację i przeniosła się do Bydgoszczy, założyła Fundację i dziś prowadzi przedsiębiorstwo społeczne. Nie żałuje Pani tej decyzji?
– W żadnym wypadku nie żałuję. Naczelną zasadą w moim życiu zawsze była wolność i sprawczość, jedno się z drugim wiąże. Człowiek jest wolny wtedy, kiedy ma na coś wpływ. Nie umiem prowadzić działalności gospodarczej nastawionej wyłącznie na zysk. Jeśli nie mam wyższego celu, źle się czuję w sytuacji sprzedawcy. Wydaje mi się, że robienie czegoś wyłącznie po to, żeby tylko zarobić dla siebie jest słabe. Zarabianie musi prowadzić do dodatkowej korzyści, do której sama muszę się odwołać. Dlatego dużo łatwiej jest mi funkcjonować w sferze gospodarki ekonomii społecznej. Bo czym się ona różni od innej? Tylko tym, że efektem ubocznym działania jest wsparcie osób, które są w jakiejś potrzebie. My zyski przemaczany na pomoc innym, seniorom z naszych Centrów Wielu Pokoleń, naszym pracownikom, czy ostatnio Ukraińcom, np. wydając im bezpłatne posiłki. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez wsparcia wielu instytucji.
Jak Pani znajduje te osoby, które potrzebują pomocy?
– Teraz jest nam już bardzo łatwo, bo funkcjonujemy na rynku długo i mamy rożnego rodzaju kontakty. Na początku nie było to takie oczywiste. Obecnie współpracujemy z wieloma innymi organizacjami pozarządowymi i ośrodkami pomocy społecznej. Mamy też swoje domy dziennego pobytu dla osób starszych. Nasi pracownicy znają problemy podopiecznych. Dzielą się nimi i wspólnie zastanawiamy się jak je rozwiązać. Nie jesteśmy na szczęście urzędem, nie musimy wypełniać dokumentów, żeby pomagać. Możemy działać od razu, a dopiero potem zastanowić się nad finansowaniem. To jest ta wolność, którą mamy. Podoba mi się, że możemy szybko reagować.
Na wszystkie pytania odpowiada Pani „my”, a nie „ja”. Dlaczego?
– Bo to niemożliwe być w jednej osobie autorem tego wszystkiego, co dzieje się w Fundacji. To jest też super, że u nas zarząd nie jest jednoosobowy. Pracuję z Olą od 2016 roku. Taka współpraca daje siłę. Często widzę organizacje, na których czele stoi jedna osoba i bardzo jej współczuję. Ponieważ zdarzają się różne sytuacje i gdy jest obok ktoś wspierający, to wszystkie problemy udaje się rozwiązać. Chociaż dwie osoby to też czasem może być za mało. Jest nas dużo więcej, w samej gastronomii mamy wielu naprawdę wartościowych i odpowiedzialnych pracowników- managerów. Prowadzimy kluby seniora, dzienne domy, w których zawsze jest ktoś, jakiś lider, na którego możemy liczyć. Pracuje u nas wielu wspaniałych ludzi z pomysłami…
Wróćmy jednak do Pani osoby. Zajmuje się Pani wieloma sprawami w fundacji: zarządzaniem, finansami, sprzedażą. Czy zawsze była Pani tak „wielofunkcyjna”?
– W instytucjach, których pracowałam zawsze intrygował mnie system. Czy to była uczelnia, czy bank, czy biuro maklerskie, interesował mnie nie jakiś wycinek pracy, ale jak przebiega cały proces. Aby dobrze wykonywać swoją pracę, musiałam poznać całość. Drążyłam, dociekałam, często dowiadywałam się, że wiele osób nie wie po co coś robi. Przyglądałam się pracy innych i pomagałam, bo jako młody pracownik tylko tak mogłam dowiedzieć się, na czym polega ta część pracy. Wielofunkcyjność wynika więc z potrzeby zrozumienia mechanizmu powstania usługi czy produktu. W Fundacji także trzeba we wszystkim uczestniczyć. Pamiętam, jak kiedyś z Olą pojechałyśmy na konferencję, żeby pomóc przy organizacji. Konferencja była ciekawa, ale nawet sekundy nie mogłyśmy uczestniczyć, ponieważ zmywałyśmy na zapleczu naczynia, żeby wszystko było gotowe. Ale to też było fajne doświadczenie, bo widziałyśmy jak wygląda w realu obsługa takiej imprezy.
Wychowała Pani czterech synów. Jak udaje się łączyć tę wielość zadań zawodowych z życiem rodzinnym?
– Mamy duży rozrzut wiekowy. Różnica między dwoma pierwszymi synami to 1,5 roku. Rzeczywiście z nimi byłam cały czas. Kolejny syn pojawił się po pięciu latach, więc starsi synowie byli dużym wsparciem. Czasem czułam się zbędna w domu, bo oni wychodzili na spacery, karmili, przebierali. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak się urodzi trzecie dziecko, to będę mieć czas piec placki. Wychowując dwójkę nie bardzo w to wierzyłam, ale chłopcy tak się zajęli młodszym bratem, że faktycznie mogłam wypić kawę i upiec ciasto. Czwarty syn przyszedł na świat po kolejnych 5 latach. Rodzina jest mechanizmem, który się wspiera. I oczywiście wiele razy mam wyrzuty sumienia, że powinnam być w domu, żeby sprawdzić czy chłopcy są dobrze przygotowani, spakowani do szkoły. Ale dzięki temu oni też są bardziej samodzielni i zorganizowani. Dom jest zawsze pełen ludzi i bardzo mnie to cieszy. W tym roku zostanę babcią, więc będzie jeszcze głośniej i weselej.
Czego się Pani nauczyła przez ten czas prowadzenia fundacji?
– Pokory wobec ludzi. Zawsze ktoś mnie czymś zaskoczy. Nikogo nie da się zaprogramować. Trzeba bardzo chronić tych, którzy „ciągną” fundację. Mój kuzyn, który prowadzi dużą firmę, mówił mi, że jest średnio jak 20% ciągnie 80%, ale jak będziesz miała organizację, w której 30% będzie pracowało na 70 % , to będzie wzorcowa. Mam to cały czas w głowie i marzę o tym, żeby doprowadzić do tego stanu. Uczę się też akceptować porażki. Czasami ludzie odchodzą i to ci, na których bardzo liczyłam. Muszę to przyjąć jako etap w rozwoju, a nie jako osobistą klęskę, a ja niestety trochę osobiście to przeżywam.
Co jest dla Pani największą przeszkodą w realizacji wyznaczanych zadań?
– Dla mnie największą przeszkodą jest moja chęć, żeby wszystko było szybko i teraz. A ludzie tak nie funkcjonują. Każdy jest na innym etapie, inaczej rozumie pewne mechanizmy. Ja ogarniam te procesy z lotu ptaka i wydaje mi się, że to jest jasne dla wszystkich. Tak wcale nie jest. Nasi nowi pracownicy nie znają większości osób z Fundacji. Jesteśmy w sześciu lokalizacjach. Nie wypracowaliśmy sobie jeszcze doskonałej metody, żeby ludziom wytłumaczyć, że nie przyszli do zwykłej firmy, tylko takiej niezwykłej i żeby chcieli żyć naszą wizja i misją tak jak my. Cały czas wewnętrznie powinniśmy pracować nad tym, na czym polega niezwykłość naszej firmy/organizacji i uświadamiać jak bardzo przyczyniają się do tego pracownicy.
Czy ważne są nagrody i docenianie przez otoczenie zewnętrzne?
– To bardzo ważne. I nie chodzi o splendor, o wywiady i zdjęcia. Dzięki nagrodom, mamy możliwość spotkania innych ludzi, którzy funkcjonują w tej samej rzeczywistości. Coraz więcej jest organizacji, które chcą współpracować, są profesjonalne, można wiele się od nich nauczyć. W grupie jest łatwiej. Szansa wymiany pomysłów i doświadczeń jest bezcenna. Nie da się zza biurka prowadzić organizacji. Trzeba się spotykać z ludźmi.
A jak spogląda Pani w przyszłość?
– Uważam, że za kolorowo patrzeć nie można, bo trzeba być blisko realiów. Wiemy w jakiej jesteśmy rzeczywistości i jakie nas czekają problemy w związku z cenami, z wojną. Musimy to wszystko przetrwać. Ale gdybym nie patrzyła optymistycznie, nie byłoby sensu prowadzić takiej organizacji. Zawsze liczę na to, że znajdzie się rozwiązanie i znajduje się. Trzeba tylko ciężko pracować. Nic samo się nie robi. Musimy więc pracować, pracować, pracować, a otworzą się różne furtki i drzwi. Wokół nas jest wielu dobrych, życzliwych i mądrych ludzi, którzy podsuwają pomysły i pomagają.
Rozmawiała: Ewa Lewandowska